top of page

Maratoński debiut - relacja z 40 PZU Maratonu Warszawskiego

  • Zdjęcie autora: ostrowskibiegacz
    ostrowskibiegacz
  • 4 paź 2018
  • 6 minut(y) czytania

Przed maratonem ......

2 tygodnie do maratonu .......

Czyli dobre złego początki

Staję na starcie X Biegu o Puchar Wójta Gminy Sieroszewice

Na starcie spodziewałem się kilku mocnych zawodników z Ukrainy, czułem się gotów do walki i wiedziałem że forma pozwala na pokonanie nie jednego z nich.

Okazało się że na starcie pokazał się tylko jeden zawodnik z Ukrainy który od paru lat nieprzerwanie wygrywał tą imprezę - Yuri Blahodir.

W roku 2016 przegrałem już z nim walkę 1 na 1 dokładnie na tym samym biegu, jednak wówczas tempo biegu było znacznie wolniejsze i ukończyłem go w 34:55.

W tym roku udało się ukończyć bieg wygrywając z Yurim z czasem 33:25.

Bez wątpienia w tak dobrej formie jeszcze nie byłem.

Był to bieg na miejsce z licznymi atakami z mojej strony i szarpaniem tempa, a mimo wszystko z życiowym czasem i ostatnimi dwoma kilometrami pokonanymi kolejno w 3:08 i 3:09 napawało to wszystko dużym optymizmem przed nadchodzącym maratonem.

7 dni do maratonu .......

Miałem wykonać ostatni akcent pod maraton 10x1km po 3:20min na przerwie 2:30 w truchcie, jednak pogoda była na tyle tragiczna że postanowiłem nie ryzykować przeziębienia i zostawiłem go na dzień kolejny.

6 dni przed maratonem wykonałem jednostkę 7x1km po 3:20min na przerwie 2:30 w truchcie, jednak czułem że coś jest nie tak, na treningu biegło się bardzo ciężko - wszystko wówczas zgoniłem na różnicę ciśnienia i pogodę, jak się okazało niesłusznie.

Dzień maratonu

Wstałem około 7 - zjadłem bułkę z dżemem lecimy do taksówki i na start.

Rozgrzewka standardowa około 10 minut roztruchtania i ćwiczenia rozciągające.

8:57 lecę ustawić się na starcie - niby wszystko ok, jestem gotów nie czuję stresu wiem że przygotowania były na tyle dobre że dam radę zrobić świetny wynik.

9:00 - 3.....2....1...... Start!

Poszli, no to już 195 metrów za mną, jeszcze tylko 42 kilometry rzucam sobie ironicznie w myślach ;)

Pierwsze 5 kilometrów według planu - tempo 3:40min/km, zdołałem się dołączyć do grupki 4 osobowej która idealnie przypasowała mi tempowo, była w niej najszybsza jak się później okazało Polka na mecie Angelika Mach.

Trochę dziwiło mnie że nie pobiegłem żadnego z początkowych kilometrów za szybko - zawsze noga rwie do przodu na początku jak jest forma.

Oczywiście z jednej strony to był plus bo takie tempo sobie założyłem i takim miałem biec jeszcze 37 kilometrów, jednak czułem powoli że coś nie gra, bardzo ciężko było mi nawet lekko przyspieszyć do poniżej tempa 3:40min/km.

Mija 10 kilometr - 36:42

trzymam się w grupie, tempo idealne w stosunku tego co zakładałem jednak wątpliwości coraz większe, czuję że coś nie gra - to nie są te same nogi co 2 tygodnie temu.

Mija 15 kilometr, przed nami bardzo mocny około 200 metrowy podbieg ....

Grupa rusza mocno pod górę, postanowiłem że nie ma co szarżować podbiegnę wolno i odrobię na zbiegu stratę do grupy.

Niestety na zbiegu nie dało się już rozbujać, do grupy traciłem w okolicach 15-20 metrów ale nie mogłem ich już dojść, po prostu nie byłem w stanie rozpędzić się nawet do tempa 3:30min/km na krótkim odcinku aby ich dojść, odczuwałem po tym podbiegu już lekkie zmęczenie mięśni, odbicie było cięższe a nogi sztywniały.

Szybko połączyłem fakty w całość i doszedłem do wniosku, że uraz który towarzyszył mi cały sezon i który pomimo raz bardziej, a raz mniej był odczuwalny na treningach może mi spieprzyć cały debiut maratoński (jednak nigdy nie uniemożliwiał, bądź nie spowalniał mnie na treningu lub na zawodach)

Wcześniej miewałem już kłopoty z achillesem w poprzednim sezonie, w tym sezonie te kłopoty były związane głównie nie z samym achillesem a z kaletką stawu skokowego, po prostu brakowało smarowania na stawie, przez co niejednokrotnie odpuściłem sobie "profilaktycznie" sesję rytmów lub mocniejszą sesję podbiegów ( bowiem to właśnie na podbiegach najwięcej obrywał staw skokowy )

Oczywiście oprócz samego wykluczenia biegów zrywnych z treningu ( Rytmy, podbiegi ) co jakiś czas gdy odczuwałem że stan stawu się pogarsza stosowałem okłady lodowe które pomagały w zwalczaniu bólu.

W zasadzie gdyby nie ten lód to myślę że już na obozie w Szklarskiej Porębie w Lipcu mogło być ze mną ciężko.

Ale powracając na trasę maratonu ..... grupa uciekła i zostałem sam, przez kolejne 5 kilometrów ciągle miałem dość bliski kontakt wzrokowy z tą 4 osobową grupą, jednak o mocniejszym zrywie i dołączeniu do niej już nie było mowy ...

Półmaraton w 1:18:06

Pewnie w normalnych warunkach był by to negativ split a w drugiej części dystansu byłbym w stanie pobiec szybciej i powalczyć jeszcze o czas w okolicach 2:35:00 jednak nie tego dnia.

Wiedziałem że najlepsze kilometry już za mną a najgorsze przede mną, jeśli o przyspieszeniu nie było mowy a tempo oscylowało w granicach 3:40-3:45min/km to było pewne że czeka mnie jedynie zwalnianie, zatem aby psychicznie się podtrzymać powiedziałem sobie "to jest debiut poniżej 2:40 też będzie dobrze".

Oczywiście nie mam w zwyczaju tak obniżać sobie lotów jednak w tej sytuacji wiedziałem że nic innego już nie pozostało, a gdy zacznę już rozpatrywać ten bieg w perspektywie porażki to nawet nie będę widział sensu jego ukończenia.

Do 24 kilometra jeszcze trzymam tempo poniżej 3:50min/km, 25km w 3:53 no i zaczęło się powolne zwalnianie.

26km - 3:50, 27km - 3:57

Czuję że nic już ciekawego z tego nie będzie, nie mogę się normalnie soczyście wybić ze śródstopia i po prostu biec po swojemu tak jak potrafię.

Czuję że to już jest tylko kulanie się - mięśnie sztywnieją i zastanawiam się już coraz realniej nad zejściem z trasy, jednak wyznaczam sobie cel że dobiegnę do 30 kilometra i dalej się zobaczy, wówczas już tylko zostanie 12 kilometrów do mety zatem wiem że się nie wycofam.

28km - 4:00, 29km - 4:04, 30km - 4:04, 31km - 4:15, 32km - 4:15

Patrzę bez wiary na zegarek i myślę sobie - 4:15? przecież tyle to ja sobie na luzie na wybieganiach w I zakresie biegam a tu są zawody, co ja tu robię?

Wiatr wieje i jest to mocno odczuwalne z racji tego że już biegnę sam od 17 kilometrów, co jakiś czas ktoś mnie wyprzedza ale mówię sobie 10km do końca - ukończę to chociaż poniżej 2:45, nie po to jechałem tyle kilometrów żeby nawet tego biegu nie ukończyć.

Oddech jest bardzo lekki wyprzedzający mnie zawodnicy zipią jak parowozy, podczas gdy ja wyglądam jakbym biegł sobie lekki nie wymagający trening, blokują mnie cały czas sztywniejące mięśnie i brak możliwości dobrego wybicia ze stawu skokowego.

33km czyli ostatnia próba odzyskania inicjatywy

Wiatr w końcu zaczął wiać w plecy, nogi jakby lekko wróciły do normy, wybicie się poprawia.

Myślę sobie no to chociaż na ostatnich 10 kilometrach pokażę na co mnie stać!

Teraz lecimy!

33km - 3:54, 34km - 3:46, 35km - 3:49

No i to by było na tyle, kolejny podbieg znowu gasi moje nadzieje i wszystko wraca do tej "chu....wej normy"

Znów grawitacja jakby przyciągała mocniej, wszystko sztywne i koniec szarży.

Myślę sobie - no dobra 7 kilometrów do mety - teraz już dobiegnę na pewno nawet nie ma co myśleć o schodzeniu z trasy.

W końcu za chwilę koniec tego dramatu myślę na 40 kilometrze który znów pobiegłem w zawrotnym tempie 4:15.

Już za chwilę koniec - mija 41 kilometr, udało się znów coś przyspieszyć - widać już metę za 700 metrów meta!

42 kilometr zamknięty w 3:47, przede mną widać już 2 zawodników z grupy która mi uciekła na 15 kilometrze i Angelikę Mach która również w niej była (swoją drogą musieli mieć spory kryzys).

Wiedziałem że mam szansę złapać jednego i wiem że teraz już można skatować wszystko na maksa bo jakoś się dobiegnie, widzę że czas poniżej 2:42:00 jest jeszcze wykonalny także atakuję.

Ostatnie 300 metrów na zbiegu prostej do mety udało się pokonać tempem 3:30min/km i wyprzedzić jednego zawodnika.

W końcu wpadam na "wymarzoną" metę!

Czas 2:41:55

Nie czuję wściekłości, po prostu nie dało się zrobić więcej tego dnia.

Nie przegrałem z maratonem.

Przegrałem z urazem, który o ile wcześnie dawał mi szansę biegać dobrym poziomie mimo uszczypliwego dyskretnego bólu - teraz po prostu pokazał mi, że w nieskończoność tak nie będzie i czas odwiedzić fizjoterapeutę i ogarnąć to co się zaniedbało przez ostatni rok ;)

Lekcja na przyszłość - nie biegaj maratonu gdy nie jesteś w pełni zdrowia, nawet mały uraz może Ci tego tego dystansu nie wybaczyć!

Zaraz po wpadnięciu na metę poczułem ulgę, chwilę później w końcu mogłem na chwilę usiąść i napić się izotonika. Wiedziałem że gdy wstanę już za ciekawie nie będzie, no ale cóż ....

.... W końcu trzeba wstać z tej wygodnej ławki i wrócić do mieszkania które jest oddalone o zgrozo o 3,5 kilometra!

Uwierzcie mi że gdy wstałem to dopiero zaczął się mój maraton :D

Staw skokowy był tak usztywniony że przez miasto przechodziłem jak niepełnosprawny z co najmniej 5 przystankami na odpoczynek.

Na szczęście teraz już stan stawu się poprawił, jednak nadal nie ma co myśleć o ściganiu się ani szybkim bieganiu, sztywność pozostała.

Moim celem na ten miesiąc będzie w zakończenie raz i mam nadzieję na zawsze dolegliwości związanych ze stawem skokowym i pod koniec miesiąca powrót do solidnych treningów, które przygotują mnie świetnie do czynienia dalszych postępów w kolejnym sezonie.

Dziękuję wszystkim za zainteresowanie i dobre słowa!

Pozdrawiam


 
 
 

Comentarios


Wyróżnione posty
Sprawdź mnie na fb
Ostatnie posty
Archiwum
Liczba wyświetleń strony

© 2023 by Name of Site. Proudly created with Wix.com

bottom of page